Po Marszu w obronie demokracji organizowanego przez PiS rozgorzała dyskusja po wycofaniu się biskupów z Komitetu Honorowego...

Po marszu w obronie demokracji organizowanego przez PiS rozgorzała dyskusja po wycofaniu się biskupów z Komitetu Honorowego...dyskusja to eufemizm, określiłbym to medialnym linczowaniem niepokornych biskupów przez co bardziej krewkich działaczy PiS-u. Już nie będę przytaczał z litości haseł o "purpuratach zaprzańcach", bo szkoda mi czasu na cytowanie fanatyków...dodam tylko, że można było przeczytać też komentarze, że purpuraci nie są z Narodem. No fakt, niektórzy nie są, ale też Naród to nie PiS i Naród to nie Gazeta Polska...ale żeby zobaczyć, czy działacze PiS-u mają mandat na podpieranie się biskupami w swoich wizerunkowych, politycznych przedsięwzięciach trzeba cofnąć się do roku 2007, gdzie dokonał się lincz na namaszczonym przez Boga arcybiskupie Wielgusie, który miał objąć stanowisko Metropolity Warszawskiego. Nieoceniona rola PiS-u i środowisk Gazety Polskiej w tym linczu odciska się dzisiaj piętnem, to trzeba przypominać, aby ci, którzy będą głosować, czy sympatyzować z tymi środowiskami wiedzieli, że prawda nie jest relatywna, prawdy nie da się zamilczeć...

Na portalu "prawy.pl" ukazał sie artykuł odnoszący się do wywiadu, jaki przeprowadził Nasz Dziennik z abp Stanisławem Wielgusem. Artykuł ten dotyczył książki autobiograficznej oraz zdarzeń z roku 2007 polecam artykuł: prawy.pl/z-kraju/7887-ks-abp-stanislaw-wielgus-to-byly-naciski-na-lecha-kaczynskiego

Co mnie jednak najbardziej uderzyło... fragment w którym abp. Wielgus wypowiada się o tych, którzy zrobili na niego tą nagonkę. Cytuję z portalu "prawy.pl":

(...) "W rozmowie z „Naszym Dziennikiem” ks. abp. Stanisław Wielgus przyznaje jednak, że w tamtym czasie największy atak na niego przepuścili niektóre media prawicowe i katolickie. - Cały czas jednak trudne jest dla mnie do uwierzenia to, że tzw. katoliccy dziennikarze wzięli w tym ataku na mnie zasadniczy udział – przyznaje.

- Niektórzy, zwłaszcza celował w tym Tomasz Terlikowski, malowali mój obraz jako karierowicza, który dla kariery gotów jest zrobić wszystko. A ja jestem wewnętrznie przekonany, że zupełnie mi na karierze nie zależało. Jeśli już miałem jakieś plany, to chodziło mi o rozwój nauki, o nic więcej - wymienia.

Wiele żalu ks. abp. Stanisław Wielgus ma także do ówczesnego prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Przyznaje, że „faktem jest, że Lech Kaczyński stał się moim nieprzyjacielem i bardzo mu zależało, żebym nie został arcybiskupem warszawskim”. Jednak, jak zaznacza w rozmowie z „Naszym Dziennikiem”, „widocznie był czymś straszony czy szantażowany, że podjął później takie, a nie inne decyzje. Ale według mojego przekonania, to były siły zewnętrzne, absolutnie nie kościelne i nie religijne, które skoncentrowały się na ataku na mnie. Ostatecznie Kościół został uwikłany w ogromną awanturę”. Podobnie, jak zauważa w wywiadzie szantażowano i naciskano na ks. Prymasa Józefa Glembpa, który skrytykował nagonkę.
Dopytywany, czy ktoś próbował naprawić wyrządzone szkody, odpowiedział: - Z tego, co wiem, niektórzy z nich dostali wielkie pieniądze „za Wielgusa”. Chwalili się, że wyszli z długów, które mieli. Niektórzy chwalili się, że po tym wszystkim zostali prawdziwie docenieni jako dziennikarze. Atak na mnie zatem wykorzystali do celów prywatnych, a mnie zarzucają karierowiczostwo”

(...) Tyle z cytatu, natomiast znalazłem także bardzo ciekawy artykuł Magdy Braun napisany po przeczytaniu książki Sebastiana Karczewskiego „Zamach na Arcybiskupa. Kulisy wielkiej mistyfikacji”, gdzie możemy przyjrzeć się kulisom intrygi przeciwko abp Wielgusowi snutej przez środowiska GP oraz PiS-u, a także zobaczyć nazwiska dziennikarzy, którzy mogli - cytuję: "dostać wielkie pieniądze "za Wielgusa". Artykuł jest pod linkiem: 

www.konserwatyzm.pl/artykul/10210/braun-anatomia-iii-rp-czyli-come-back-sprawy-abpa-stanislawa

Ja natomiast wkleję fragment odnoszący się do tematu postu:

(...) Lincz na arcybiskupie Wielgusie był organizowany w trójkącie: „Gazeta Polska” – Kancelaria Prezydenta Lecha Kaczyńskiego – IPN. Potem dołączyły praktycznie wszystkie media, Rzecznik Praw Obywatelskich i część Episkopatu. Autor zastanawia się nad rolą „podpalacza”, czyli „Gazety Polskiej”. Ustalił kto przekazywał tej gazecie dokumenty z IPN. Był nim Marek Wichrowski ze Stowarzyszenia Wolnego Słowa (sic!). Wcześniej to w tym środowisku naradzano się nad tym, jak uderzyć w hierarchę. Wichrowski wypożyczył akta z pełną premedytacją, mówiąc w Prokuraturze: „W momencie, kiedy składałem wniosek do IPN miałem zamiar przekazać uzyskane dokumenty znajomym historykom i „Gazecie Polskiej”. 3 stycznia 2007 roku Marek Wichrowski odwiedził siedzibę IPN w Warszawie, by odebrać decyzję Prezesa IPN o udostępnieniu materiałów i złożyć wniosek o wykonanie ich papierowych kopii. Otrzymał je następnego dnia. „Po odebraniu tych dokumentów z IPN umówiłem się z Sakiewiczem, Krzyśkiem Markuszewskim. Spotkałem się z nimi tego samego dnia. Spotkałem się z nimi w siedzibie „Gazety Polskiej”. Sakiewicz skopiował te dokumenty. Ja wyraziłem na to zgodę” – stwierdził prof. Wichrowski. Po południu materiały pojawiły się na stronie internetowej tygodnika.

Komentarz Karczewskiego jest następujący: „Opublikowanie przez „Gazetę Polską” kopii dokumentów, znajdujących się Karcie Kieszeniowej Jacket nr 7207, należy uznać za przestępstwo określone w art. 49 ust. 1 ustawy o ochronie danych osobowych – stwierdziła Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Jak czytamy w uzasadnieniu decyzji prokuratury, redaktor naczelny tygodnika – Tomasz Sakiewicz, „ponoszący odpowiedzialność za publikowane informacje, nie był osobą uprawnioną do publikacji tych danych, nie uzyskał bowiem zezwolenia od osób zainteresowanych, zgodnie z wymogami prawa prasowego”. Analizując materiał dowodowy w tej sprawie prokurator Katarzyna Jakacka uznała, że zarówno zachowanie redaktora „Gazety Polskiej”, jak i Marka Wichrowskiego „wyczerpało ustawowe znamiona czynu zabronionego określonego w art. 49 ustawy o ochronie danych osobowych”. 28 sierpnia 2008 roku umorzyła jednak postępowanie w tej sprawie ze względu „znikomą społeczną szkodliwość czynu”.

Znikoma społeczna szkodliwość czynu”! Złamanie prawa, rozpętanie afery na cały kraj, zniszczenie człowieka – to „znikoma szkodliwość”! I jak tu się dziwić powtarzającym się faktom gangsterstwa dziennikarskiego? Skoro coś takiego jest „znikomo szkodliwe”, to co mówić o innych sprawach tego typu? Zastanawiając się nad odpowiedzią na pytanie o motywy postępowania „Gazety Polskiej” w tej sprawie Jan Engelgard pisał sześć lat temu: „Redaktorom GP nigdy nie podobało się, że ośrodki katolickie skupione wokół idei Prymasa Wyszyńskiego ostrzegają przed działaniem masonerii. W głośnym, wymierzonym w Radio Maryja, artykule Elizy Michalik i Pawła Lisiewicza z 2002 roku zdawano dramatyczne pytanie – antykomunizm czy walka z masonerią? Nerwowo reagował na ataki na masonerię poprzedni redaktor naczelny GP Piotr Wierzbicki. Uważał to za aberrację. Pada tu cień Loży „Kopernik” założonej w Paryżu i skupiającej tzw. patriotów-masonów (jej członkiem był (jest) lustrator totalny, obecnie szef TVP, Bronisław Wildstein – patrz Ludwik Hass, „Wolnomularze polscy w kraju i na świecie 1821-1999 – słownik biograficzny”, Warszawa 1999). Atakujący Radio Maryja sugerowali, nieprawdziwie, że trzon publicystów Radia to byli działacze „reżimowych organizacji katolickich” (PAX, PZKS, ChSS), a w ogóle to nie wiadomo, kto za Radiem stoi – tu pojawiał się często zarzut, że nadajniki Radia są na Uralu – to zaś wystarczało obsesjonatom do stwierdzenia, że za wszystkim stoją… rosyjskie służby specjalne. Nienawiść do Radia Maryja sprawiła, że redaktorom GP łatwo przyszła decyzja o bezprecedensowej akcji przeciwko duchownemu z Radiem związanym. Od lat GP twierdzi, że walczy o oblicze polskiego patriotyzmu i katolicyzmu – a wrogiem nr 1 jest Radio Maryja. Zrobiono więc wszystko, by „człowieka Radia Maryja” na stolicę arcybiskupią nie dopuścić”. I dodawał: „Dla lustratorów casus abpa Wielgusa to kamień węgielny IV RP. Uczyniono z tej sprawy coś na kształt punktu zwrotnego, to że przy okazji naruszono Konkordat, sponiewierano hierarchę i cały Kościół, ośmieszono Polskę na całym świecie, dano pożywkę największym wrogom katolicyzmu – nie ma znaczenia, najważniejsze, że „lustracji nie można już powstrzymać” (J. Engelgard, „Dlaczego atak wykonała „Gazeta Polska”?, „Myśl Polska”, 28 stycznia 2007 r.)

Nie jest dziełem przypadku, że „Gazeta Polska”, uznawana oficjalnie przez mainstream za „oszołomską”, tak naprawdę cieszyła wtedy się jego cichym poparciem. W przypadku prezydenta Lecha Kaczyńskiego nawet nie cichym. Po słynnej nocnej naradzie u prezydenta z 6 na 7 stycznia 2007 roku, na której wspólnie z abpem Kowalczykiem i bpem Liberą uzgodniono, że nie dojdzie do ingresu abpa Wielgusa – pan prezydent natychmiast zadzwonił z „radosną” wieścią do red. Tomasza Sakiewicza. Plan się powiódł. Kropką nad „i” były oklaski Lecha Kaczyńskiego w katedrze warszawskiej po ogłoszeniu rezygnacji abpa Wielgusa. Po czymś tak niesłychanym polityk taki powinien być przez Kościół potępiony, a jak się to skończyło wiemy. W ogóle z Lechem Kaczyńskim autor książki miał problem – wszak „Nasz Dziennik” i Radio Maryja uprawiają obecnie jego kult. Dlatego jego rola w spisku nie jest zbyt eksponowana a ostrze ataku skierowane jest gdzie indziej. Tymczasem rola Lecha Kaczyńskiego była w tych wydarzeniach znacznie większa, kto wie, czy nie kluczowa.

Jak pisałam na początku, nikt teraz nie wraca do sprawy Wielgusa. Ale zostały teksty, wypowiedzi i oceny. Autor przytacza obszerne fragmenty ziejących jadem i nienawiścią artykułów takich tuzów dziennikarstwa, jak Tomasz Sakiewicz, Katarzyna Hejke, Robert Krasowski, Piotr Semka, Zbigniew Nosowski, Tomasz Terlikowski, czy Paweł Milcarek. Przytacza wyjątkowo podłe opinie Jarosława Gowina, czy obłudne wypowiedzi historyków – prof. Andrzeja Paczkowskiego i dr. Antoniego Dudka. Budzą one dzisiaj, po ujawnieniu prawdy, wyjątkowo odrażające wrażenie. Nie ma co liczyć, żeby ktoś z wymienionych przeprosił za to, co zrobił. Paradoks polega na tym, że w tym czasie publicznie bronili abpa Stanisława Wielgusa tylko Prymas Polski Józef Glemp i gen. Gromosław Czempiński (pomijam oczywiście wymienione już konserwatyzm.pl, „Myśl Polską”, Radio Maryja i „Nasz Dziennik”).

Książkę Karczewskiego powinien przeczytać każdy, gdyż wbrew tytułowi, nie jest ona tylko opisem jednego, skandalicznego zdarzenia. To książka o mechanizmach funkcjonowania III RP. To książka o tym, jak w „demokracji” prawo i prawda mogą nie mieć żadnego znaczenia, jak instytucje powołane do obrony godności człowieka w chwili próby idą na pasku dominującej tendencji politycznej. Abp Stanisław Wielgus musiał przegrać, bo miał przeciwko sobie media, Prezydenta RP, IPN, przeróżne „komisje historyczne”, a nawet część hierarchii kościelnej. Zdruzgotaną ofiarę zmuszono do rezygnacji nie tylko z funkcji, ale i z procesu lustracyjnego, którego chciał (IPN celowo przedłużał przekazanie do sądu dokumentów). Proces ujawniłby mechanizmy kłamstwa i bezprawia. Dlatego abpa Wielgusa wezwał do siebie Przewodniczący Episkopatu i „zaproponował” mu opuszczenie Warszawy. Nie ma człowieka, nie ma sprawy. Milczenie wokół książki Karczewskiego pokazuje, że ta strategia jest nadal realizowana.


Tyle z artykułu Magdy Braun...ja tylko mogę dodać, że prawda i tak zawsze wypływa ...tylko prawda nas Polaków naprawdę wyzwoli...